Autor |
Lap
Jezus na haju
Dołączył: 28 Lut 2007
Posty: 3265
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 2/15 Skąd: Mekhet
Pią 4:31, 17 Sie 2007
|
|
Wiadomość |
|
No niezłe daje 7 bo hehe naprawdę zabawne
a teraz mojego dobrego znajomego sen niesamowity wręcz !
Dzień powoli chylił się ku zmierzchowi. Jechałem od rana i byłem już bardzo zmęczony, a jeszcze bardziej mój koń. Piaszczysta droga przechodziła prosto przez jakąś niewielką, dosyć ponurą mieścinę. Domy były ustawione w dużych odległościach od siebie, rozsiane po całej okolicy sprawiały wrażenie jakby były tylko pojedynczymi budowlami, a nie częścią wioski. Przejeżdżając obok jednego z domów, zatrzymałem konia i zagadałem do stojącego za niskim płotem człowieka:
- Daleko do jakiejś gospody? – rzuciłem pytanie.
- Trzeba przejechać przez las, jedyna gospoda w promieniu kilkunastu kilometrów znajduje się po drugiej stronie.
- Powinienem zdążyć zanim całkowicie się ściemni – głośno pomyślałem.
- Nie radzę zapuszczać się tam tuż przed zmrokiem, w lesie nie jest bezpiecznie w biały dzień, a tym bardziej teraz. W dodatku o tej porze roku panuje tam straszna mgła.
- Rzeczywiście, mógłbym zabłądzić przez mgłę, a nie chcę spędzić kolejnej nocy pod gołym niebem.
- Na noc może zatrzymać się pan u mnie w domu, wygląda mi pan na uczciwego podróżnika, a ja nie chcę mieć pana na sumieniu.
- Jak to „na sumieniu”? – zdziwiłem się.
- Proszę wejść do środka, a opowiem panu.
Konia przywiązałem do płotu, a sam wszedłem do wnętrza domu. Mężczyzna posadził mnie przy stole, wygonił dzieci i postawił jakieś jadło. Wydał mi się nad wyraz gościnny, zważając na to, że dopiero przed momentem mnie poznał.
- Zapewne zastanawia się pan dlaczego tak bez słowa pana tutaj przyjmuję.
- To rzeczywiście nurtujące – przytaknąłem.
- Nie wynika to z miejscowych obyczajów, czy też dużej gościnności w tych stronach – mówił mężczyzna. – Muszę pana ostrzec, tutaj naprawdę jest niebezpiecznie. Nie mówię tego od tak sobie.
- Bandyci?
- Nie, bandytów tutaj nie ma. W ogóle nie ma tu wielu ludzi. Odkąd to się zaczęło, większość wyniosła się, albo... A zresztą.
- Odkąd co się zaczęło?
- Powiem krótko. Mamy tutaj potwora.
Wybuchnąłem śmiechem, krztusząc się napojem. Poważna mina mężczyzny jeszcze bardziej mnie rozweseliła.
- Tak, to brzmi śmiesznie, niedorzecznie, ale to prawda. Co jakiś czas bestia dopada kogoś i go rozszarpuje. Wszyscy się boją. Żyjemy tu całymi rodzinami, jest tu wiele dzieci. Po zmroku nawet nie wyglądamy przez okna bojąc się tego, co możemy za nimi zobaczyć.
- A co możecie zobaczyć? – spytałem teraz już całkiem poważnie.
- Kto wie, nikt żywy nie widział tego stwora.
- Może to wilk albo niedźwiedź? Nikt nie próbował zapolować na to zwierzę?
- O ile zwierzęciem można to nazwać. Oczywiście, wielu próbowało. Można się domyślić jaki los ich spotkał. Zaledwie wczoraj sprowadziliśmy tutaj niewielką grupkę myśliwych, cała wioska bierze w tym udział. To chyba nasza ostatnia szansa. Jeśli ta akcja nie przyniesie skutków to zabieram rodzinę i się stąd wynoszę.
- Hm... Skoro tak, to rzeczywiście macie problem. Czy w lesie ktoś mieszka?
- Nie, ostatnią osobą był leśniczy, ale on nie żyje już od sześciu lat.
- Sześć lat?! To trwa już tyle?
- Nie, nie! Ależ skąd, źle mnie pan zrozumiał. Po prostu był już stary. Umarł jak każdy przeciętny człowiek. Następnego leśniczego już nie było. Nasz problem pojawił się natomiast zaledwie cztery miesiące temu. Od tamtej pory żyjemy w wiecznym niepokoju.
Mężczyzna na chwilę się zamyślił, po czym powiedział:
- W głębi lasu znajduje się jeszcze stary przytułek dla... no, wariatów. To chyba jedyne miejsce nietknięte przez bestię. Krzyki szaleńców pewnie odstraszają naszego potwora. Zresztą i tak nikt stamtąd nie wychodzi, chyba tylko naczelnik i to jedynie za dnia.
- Rozmawiał ktoś z nim o tym zagrożeniu?
- Nie, to dziwny człowiek. Ludzie mówią, że jest tak samo chory jak jego pacjenci. Trudno się z nim porozumieć.
- Jutro być może rozejrzę się tam.
- Proszę bardzo, ale proszę być bardzo ostrożnym, i jeśli będzie duża mgła to proszę w ogóle nie zbaczać z głównej ścieżki.
- Postaram się – odparłem i czując przypływ całodziennego zmęczenia dodałem - No, ale teraz chyba pora spać.
Noc przebiegła spokojnie i rankiem wstałem wypoczęty i gotów do dalszej podróży. Zebrałem swoje rzeczy i wyszedłem na dwór odwiązać konia. Za mną wyszedł gospodarz domu i gdy usadawiałem się w siodle jeszcze raz mnie przestrzegł:
- Widzę, że mgła wcale nie zelżała, a nawet tylko się zagęściła. Niech pan przejedzie przez las i jak najszybciej opuści tę okolicę, tak będzie najlepiej.
- Mimo wszystko być może się rozejrzę, ale dziękuję za gościnę i dobre słowo.
- A więc żegnam.
- Do następnego razu – odrzekłem i ruszyłem przed siebie.
Mgła rzeczywiście była gęsta, a okolica niezbyt przyjazna. Wszystko było tu ponure, wyobcowane, dzikie. Las nie był bardzo gęsty i między chudymi drzewami gdzieniegdzie można było dostrzec jakąś polanę. Wszędzie leżały wilgotne liście. W lesie było sporo pomniejszych strumieni oraz, trochę na uboczu, jezioro, pokryte u brzegów wodną rzęsą.
Wierzchowiec prowadził mnie powoli w głąb kniei. W pewnym miejscu ścieżka była tak osłonięta liśćmi, że ciężko było dostrzec gdzie dalej biegnie. Po chwili w nasilającej się mgle nie byłem już pewien czy zmierzam we właściwym kierunku, dlatego też postanowiłem jechać na wprost, a na pewno niebawem trafiłbym na skraj lasu. Wtem zauważyłem wśród mgły niewyraźny kształt, jakby ciemna płyta położona wśród drzew. Gdy podjechałem bliżej zorientowałem się, że musi to być jakaś budowla wtopiona w ziemię, z wystającym jedynie fragmentem ponad powierzchnię. Panowała tu absolutna cisza. Ucichły potoki, ptaki przestały świergotać, nawet szelest liści pod kopytami mojego konia jakby został przytłumiony. Zwierzę parsknęło głośno przerywając nieprzeniknioną ciszę, aż wzdrygnąłem się zlękniony nagłym dźwiękiem.
- Kim jesteś? – usłyszałem niespodziewanie głos dobiegający z tyłu.
Zsiadłem z konia i odwróciłem się. Kilka kroków dalej stał dziwnie wyglądający człowiek. Mierzył około metra osiemdziesięciu centymetrów, miał nieprzyjemną, spiczastą twarz, a na niej drobne wąsy. Z gołym czołem i długimi, brudnymi włosami z tyłu głowy wyglądał wręcz upiornie. Miał na sobie brunatny, wytarty płaszcz i ciemne spodnie oraz koszulę. Do skórzanego paska miał przypiętą czarną pałkę. Stał z lekko opuszczoną głową i wlepiał we mnie wyłupiaste ślepia oczekując odpowiedzi. Wcale nie miałem ochoty jej udzielać.
- Zależy kto pyta? – wymamrotałem oschle.
Człowiek zrobił groźną minę, odsłaniając poranione dziąsła.
- Tylko zagubieni mentalnie szwendają się w tym obszarze. Czy jesteś jednym z nich? – spytał ochrypłym głosem.
- Zagubieni mentalnie... – powtórzyłem. – Nie, i chcę stąd odejść. Wystarczy, że wskażesz mi drogę, człowieku.
- A więc jednak zagubiony.
- No to chyba trafię sam.
Pokraczny człowiek natychmiast złapał za pałkę przy pasku, zamierzył się i rzucił nią we mnie. Poczułem jak drewno trafia mnie prosto w czoło. Świat zawirował mi przed oczami i padłem bezwładnie na podłoże okryte liśćmi.
Gdy się ocknąłem, nie wiedziałem nic. Gdzie się znajduję, jak tu trafiłem, kim są postacie pochylające się nade mną. Z trudem uniosłem osłabłe dłonie i przetarłem oczy. Stały przy mnie trzy osoby, wszystkie odziane w pasiaste piżamy. Spostrzegłem, że również na sobie mam taki ubiór. Wstałem i wyprostowałem się. Czułem się nie do końca przytomny.
Rozejrzałem się. W pomieszczeniu ustawione były trzy prowizoryczne łóżka. Znajdowało się tu jedno niewysokie okno, a na przeciwnej ścianie, drzwi z okratowanym wizjerem. Troje ludzi przyglądało mi się dziwacznie, jakby zobaczyli coś pierwszy raz w życiu. A może tylko ja miałem takie wrażenie.
Podszedłem do drzwi i jęknąłem coś niezrozumiałego, tak jakbym zapomniał ludzką mowę. Przez kratę wystawiłem dłoń, którą od razu cofnąłem czując miażdżące moje palce uderzenie. Syknąłem z bólu.
- Nauczę cię zasad!
Ten głos! Ochrypły i odpychający. Zrozumiałem, że moja dłoń została skarcona przez czarną pałkę. W chwilę później dosłyszałem dźwięk otwieranego kluczem zamka. Na ten dźwięk trójka pozostałych osób zlękła się śmiertelnie. Wszyscy uciekli do łóżek i nakryli się cienkimi kołdrami. Powoli wracając do pełni świadomości mogłem zrozumieć więcej z tej sytuacji. Zostałem uwięziony przez jakiegoś szaleńca, razem z trzema innymi osobami, przebywającymi tutaj od niewiadomo jak długiego czasu. Co dalej? Jakie ma zamiary? Zapewne okaże się to już za chwilę. Cofnąłem się o dwa kroki od otwierających się drzwi. Przypuszczenia mnie nie zmyliły, w drzwiach stanął ten sam człowiek, na którego natknąłem się w lesie.
- Widzę, że ktoś potrzebuje tutaj lekcji – przemówił.
- Ktoś ty? – zaatakowałem pytaniem.
Zamiast odpowiedzieć, uniósł trzymaną w prawej ręce pałkę i zaczął okładać mnie gdzie popadnie. Zwaliłem się z nóg i wyrżnąłem głową o kamienną posadzkę. Poczułem na czole, cieknącą ze świeżej rany, ciepłą krew.
- Jestem zarządcą tej placówki i jednocześnie strażnikiem. Wszyscy znają mnie tutaj jako Naczelnik.
- To przytułek dla wariatów? – wyszeptałem.
Naczelnik przyłożył mi jeszcze kilka razy.
- Nigdy nie odzywaj się bez mojego rozkazu! – wrzasnął, po czym spokojnie wyjaśnił: - Jeśli cię to interesuje to tak, trafiłeś do przytułku dla mentalnie zagubionych. Obawiam się, że nie zdajesz sobie sprawy z tego, dlaczego się tu znajdujesz i przypuszczam, że nie zgadzasz się z moją decyzją umieszczenia cię w tym miejscu. Czy mam rację? Odezwij się.
- Jesteś walnięty.
- Nie oberwiesz za tę obrazę, bo wiem, że nie chciałeś tego powiedzieć...
- Właśnie, że chciałem, ty...
Padł kolejny cios.
- Dostaniesz za odzywanie się bez zgody.
Naczelnik wyszczerzył zęby i zaczął się szyderczo śmiać.
- Popatrz sobie przez okno, na gwiazdy, kto wie czy nie jest to twoja ostatnia okazja.
Wyszedł zamykając za sobą drzwi. Z ostrym bólem podniosłem się z podłogi i popatrzyłem na drżących ze strachu, ponakrywanych kołdrami „pacjentów”. Podszedłem do okna i spojrzałem na granatowe niebo. Ledwo widziałem sklepienie, zasłonięte przez powyginane gałęzie. Patrzyłem, patrzyłem... Każdego wieczora wznosiłem moje spojrzenie w niebiosa. Trwało to dniami, potem przestałem już odróżniać dzień od nocy.
Pewnego razu, gdy spałem, poczułem nagły ból na karku. Ocknąłem się i zobaczyłem nad sobą Naczelnika. Wywlókł mnie brutalnie z łóżka i wyrzucił przez drzwi. Była tam reszta moich współlokatorów. Po raz pierwszy zobaczyłem co jest na zewnątrz, choć wcale mnie to nie ucieszyło. Długi korytarz podzielony na dwie części. Jedna, mniejsza, w kształcie kwadratu miała zawieszone na ścianach łańcuchy i dwie pochodnie. Znajdowały się tam, jak się zorientowałem, drzwi wyjściowe na powierzchnię, do których prowadziło kilka schodków. Z tego pomieszczenia od razu przechodziło się do dalszej części korytarza gdzie były dwie pary białych drzwi ustawione naprzeciwko siebie. Łącznie cztery sale. W jednej z nich byłem więziony. Na końcu wybudowanego w całości z kamienia korytarza zauważyłem, że fragment ściany po jednej stronie jest okratowany. Umieszczona była tam cela z trzema wejściami. Dlaczego trzy wejścia do jednej celi? Pomyślałem, że połączono ze sobą trzy cele, tworząc jedną dużą. Czy było to niegdyś więzienie? Czy dalej nim jest?
Naczelnik rozkazał usiąść wszystkim pod ścianami w mniejszej części korytarza i siedzieć ze spuszczonymi głowami, kiedy on będzie po kolei każdego, jak to określił, nauczał. Naturalnie nikt nie śmiał się sprzeciwić. Wszyscy, łącznie ze mną, wykonali polecenie. Naczelnik chwycił za ramię siedzącego naprzeciw mnie mężczyznę i przyciągnął go do siebie.
- Trafiliście tutaj ponieważ na zewnątrz nie dalibyście sobie rady – mówił Naczelnik. – Zostaliście odrzuceni, wygnani i wygnańczy wasz los. Ja jestem waszą jedyną nadzieją. Muszę was przygotować, nauczyć was żyć na zewnątrz. Niektórym z was, a być może wszystkim wydaje się, że krzywdzę was. Wierzcie mi jednak, to z troski, martwię się o was. Robię to z bolącym sercem, ale tylko dla waszego dobra. Kiedyś może mi jeszcze za to podziękujecie.
Naczelnik skończył swoją krótką i szaloną przemowę i chwycił za czarną pałkę. Uniósł ją wysoko i przyłożył wystraszonemu człowiekowi, którego cały czas trzymał za ramię. Z ust poleciała krew. Jeszcze raz. Padł półprzytomny na zimne podłoże. Naczelnik bił zwijającego się z bólu nieszczęśnika, aż tamten kompletnie stracił przytomność. Wydawało się, że już skończył, gdy wtedy chwycił pałkę obiema rękami i z całą siłą tłukł nieruchome ciało. Przyczepił czerwoną pałkę z powrotem do paska i wypuścił powietrze ze zmęczonych płuc. Schylił się do leżącego w kałuży krwi człowieka, obejrzał go dokładnie, po czym wstał i rzekł:
- Niestety ten biedny człowiek nie wytrzymał próby. Niech Bóg zlituje się nad jego obłąkaną duszą ponieważ ludzie już nie mogą. Wracajcie do swoich łóżek, jutro spróbujemy wyleczyć kolejną osobę.
Mimo iż cały czas miałem opuszczoną głowę to kątem oka obserwowałem koszmarny czyn Naczelnika. Później, w łóżku nie mogłem wymazać sprzed oczu straszliwych obrazów, które budziły we mnie obrzydzenie i przerażenie.
Otworzyły się drzwi. Do sali weszła jakaś osoba. Drzwi zatrzasnęły się za nią. Stała nieruchomo w mroku, tak że nie można było dostrzec nawet jej sylwetki. Nie był to jednak Naczelnik. Zrozumiałem, zwolniło się jedno łóżko, więc ktoś musiał je zająć.
- Zajmij wolne łóżko – odezwałem się cicho do nieruchomej postaci. – Szybko, póki nie zauważy, że nie leżysz.
- Gdzie jestem? – postać spytała kobiecym głosem i zrobiła kilka kroków naprzód, tak że oświetliło ją wpadające przez okno światło księżyca.
- Ja cię znam – powiedziałem z zaskoczeniem i usiadłem na łóżku.
- Ty również wyglądasz znajomo.
- Znaliśmy się kiedyś, było to kilka lat temu, pamiętasz?
- Tak, teraz pamiętam, ale twoje imię wciąż jest dla mnie niewiadomą. Przepraszam.
- Nie szkodzi, nawet ja już zapomniałem jak się nazywam, to miejsce wysysa ze mnie umysł i życie...
- Więc gdzie się znalazłam?
Spojrzałem jej prosto w oczy i powiedziałem co wiem o tym miejscu i człowieku nim rządzącym. Dwie pozostałe osoby w sali obudziły się i również usiadły na łóżkach, ale nic nie mówiły. Ewa, bo takie było imię nowo uwięzionej, usiadła na parapecie okna - w którym szybę zastępowały kraty - opierając się plecami o ścianę i patrzyła w niebo. Pokrótce opowiedziała co działo się tuż przed tym jak się tu znalazła, a ja słuchałem i coraz mniej wierzyłem w to, że przeżyję do momentu kiedy się uwolnię, o ile taki moment w ogóle nadejdzie.
Nagle usłyszałem kroki Naczelnika za drzwiami. Zląkłem się i nakazałem dziewczynie zejść z parapetu.
- Schowaj się, jeśli tu wejdzie i zobaczy, że nie śpimy to nas zbije.
- Mówisz jak dziecko. Uspokój się, nie robimy niczego złego.
- Sam nie wiem czy to ja straciłem rozum czy ty. Mówię ci, to bardzo zły człowiek...
Drzwi się otworzyły, nakryłem się kołdrą. Naczelnik wszedł do środka i stanął przy moim łóżku.
- Zejdź z parapetu i połóż się w łóżku – nakazał Naczelnik.
- Ja tylko rozmawiałam...
- Z nim? – wskazał na moje łóżko. – Ty możesz jeszcze nie znać zasad panujących w tym miejscu, dlatego tym razem ci daruję, ale... Myślałem, że jest mądrzejszy. No cóż, przecież w końcu nie bez powodu tu się znalazł, musi zmądrzeć żeby stąd wyjść.
Dygotałem ze zgrozy pod kołdrą i wtem mój lęk został przerwany przez ból na plecach. Bardzo silny ból. Drewniana pałka spadła kilka razy na mój grzbiet, nabijając kolejnych siniaków w miejscach, jeszcze nie zagojonych, poprzednich ran.
- Śpij, jutro się tobą zajmę.
Wyszedł i zamknął drzwi.
To, co powiedział załamało mnie, a może ucieszyło? Oznaczało to koniec mojego życia, ale i koniec tych męczarni i niekończącego się strachu. To było smutne...
Naczelnik ma to do siebie, że nie jest gołosłowny. Niestety jeszcze chyba nikomu nie wyszło to na dobre. Przyszedł następnego dnia i wyrzucił wszystkich na korytarz. Usadził nas pod ścianą. Zobaczyłem, że jest więcej osób, wyciągnął chyba jeszcze wszystkich z innego pomieszczenia. Czy wszystkie były pełne? Do tej pory miałem styczność tylko z osobami więzionymi razem ze mną. To, że jest ich więcej wcale nie dodawało mi otuchy, zresztą i tak nic już dla mnie się nie liczyło. Chociaż, rozpoznałem wśród nieznajomych więźniów, mojego przyjaciela. Czyli on też nie dotarł na miejsce. Żałowałem, że nie obrał innej drogi w wyprawie na spotkanie ze mną.
- Hej, to ja – szepnąłem do niego.
- Ty też tutaj? Nic z tego nie pojmuję.
- Ja również, co cię zwiodło w te strony? Dlaczego nie pojechałeś prosto na spotkanie ze mną?
- Zachciało mi się polować na grasującą w tym lesie bestię, dołączyłem się do grupy myśliwych. Dobrze płacili.
- Milczeć! – wrzasnął Naczelnik. – Czy nie wiecie, że milczenie jest złotem? Oczywiście, że nie. Jak moglibyście cokolwiek wiedzieć? Miałem się tobą zając – spojrzał na mnie – i się zajmę, ale najpierw muszę załatwić zaległą sprawę.
Naczelnik podszedł do jednego z więźniów, wyciągnął go do dalszej części korytarza i zabił.
- Teraz ty – powiedział.
- Żegnaj – szepnąłem do mojego przyjaciela.
Naczelnik zdjął duże kajdany ze ściany i skuł mnie nimi razem ze świeżo martwym ciałem. Wyjął pałkę i uderzył mnie w rękę, którą się zasłaniałem. Niespodziewanie z wielkim hukiem otworzyły się drzwi wyjściowe. Naczelnik schował pałkę i wpatrywał się z zaskoczeniem w tamto miejsce. Po schodkach zszedł olbrzymi człowiek. Miał dużo ponad dwa metry wzrostu, szerokie bary i groźną twarz. Odziany był w czerwoną koszulę i czarne spodnie oraz duży, gruby płaszcz, podszyty jasnym, puszystym futrem. Przeszedł dalej i stanął za Naczelnikiem. Jego postura budziła respekt, aż sam potworny Naczelnik się cofnął. Z wyrazu jego twarzy można było wyczytać ogromny strach, który również mnie się udzielił. Naczelnik przy tym osobniku wydawał się prawie moim przyjacielem.
- Przysłali mnie – odezwał się olbrzym grubym, gardłowym głosem. – Jestem nowym naczelnikiem.
- To ja jestem naczelnikiem! – wykrzyknął Naczelnik. – O czym bredzisz?! Niby kto cię przysłał?
- Przysłali mnie, żebym zrobił tu porządek.
- Kim jesteś?! Odejdź, bo to nie twoje miejsce!
- Jestem naczelnikiem, przysłali mnie, żebym zrobił porządek – powtarzał bez przerwy. – Jestem naczelnikiem...
Schowałem się za plecami Naczelnika i trzęsłem się z przerażenia. Olbrzymi człowiek doszedł do końca korytarza, tam gdzie była cela z trzema wejściami. Wziął w ręce wielką kosę opartą o ścianę. Było to o tyle dziwne, że nigdy wcześniej jej tam nie zauważyłem. Nawet Naczelnik wyglądał na zdziwionego. Olbrzym, cały czas powtarzając swoją kwestię, obrócił się i uniósł kosę wysoko.
- Nadszedł czas na zrobienie porządku – powiedział.
Naczelnik zaczął cofać się do tyłu małymi krokami, wytrzeszczając oczy tak bardzo, że prawie nie wyskoczyły mu z głowy. Olbrzym rzucił się pędem przez cały korytarz z uniesioną kosą, ale Naczelnik nie uciekał, jedynie stał i czekał z przerażeniem na to, co nadejdzie. Olbrzym dobiegając do Naczelnika zamachnął się kosą i rozciął go na dwoje. Nogi padły osobno, tułów osobno. Ciemna krew rozlała się po całej podłodze, wypełniając pomieszczenie gdzie siedzieli więźniowie. Chlusnęła przy tym na wszystkie strony, zalewając mnie od stóp do głów. Próbując się podnieść poślizgnąłem się na posoce i upadłem. Olbrzym stanął nade mną wciąż trzymając kosę. Zacząłem się wycofywać w głąb korytarza, co krok przewracając się na śliskiej podłodze. Z trudem ciągnąłem za sobą przykutego do mnie truposza, a olbrzym był coraz bliżej. Kroczył w moim kierunku bardzo powoli. To tylko bardziej mnie przerażało. Byłem już przy celi. Do wewnątrz dostałem się ostatnim wejściem i lekko pociągnąłem za sobą kratę, jakbym wierzył, że zatrzaśnie się ona za mną. Nie zatrzasnęła się jednak. Nawet nie zamknęła się do końca. Olbrzym już tam był. Spokojnie odchylił kratę na oścież i podążył za mną do środka celi. Skierowałem się do innego wyjścia i ledwo wywlokłem się z celi. Ja korytarzem do wyjścia, olbrzym za mną. W końcu poplątały mi się nogi i nieodwołalnie padłem na podłogę. Olbrzym ponownie stanął nade mną. Przemówił:
- Zrobiłem porządek, teraz ja jestem naczelnikiem. Odejdźcie ponieważ nie wy jesteście moimi pacjentami, niech zajmie się wami ktoś inny.
Schylił się i potężną ręką postawił mnie na równe nogi. Odłożył kosę na bok i rozerwał rękami kajdany, którymi byłem skuty z trupem. Spojrzałem jeszcze raz na nowego naczelnika i odszedłem nic nie mówiąc. Za mną poszli inni.
Minęło kilka dni.
Przechadzałem się nieopodal jeziora wraz z moim przyjacielem. Rozmawialiśmy.
- Pora stąd wyjechać, zabawiliśmy tutaj już wystarczająco długo – powiedziałem.
- Zobacz, ustała mgła.
- Rzeczywiście, dopiero teraz, gdy wszystko się skończyło. Mówisz, że nic nie znaleźli w lesie?
- Tak, przytułek był zupełnie pusty, ponoć nie zostały nawet ślady krwi.
- Czuję się znacznie lepiej wiedząc, że okolica uwolniła się od tego szaleńca. Ciekaw jestem, co stało się z tym olbrzymim człowiekiem, widziano go później?
- Nie, przeczesano las, ale nikogo nie było. Z całą pewnością, po wypełnieniu swojego zadania, odszedł niewiadomo dokąd. A może był tylko snem zrodzonym w naszych zmaltretowanych umysłach?
- A co z twoją bestią? Doszły mnie słuchy, że i ten problem jest rozwiązany – spytałem z ciekawości.
- Owszem, choć trochę żal, że nie zarobiłem tych pieniędzy.
- Ciesz się, że żyjesz.
- Bestia pierzchła z lasu widząc grupę wytrawnych myśliwych i to jak są zaangażowani w poszukiwania potwora. To jedyne wytłumaczenie.
- Zwierzęta są takie mądre?
- To było. W czasach, gdy siało tu postrach, swoje ofiary łapało i zabijało bardzo przemyślnie. Teraz przeniesie się na inny teren, dopóki ktoś go nie złapie lub zabije.
- Będę starał się omijać takie okolice jak tylko się da. – Westchnąłem. - Dalej nie mogę się otrząsnąć po tym, co tu przeżyłem. W dodatku przypomina mi o tym ciągły ból w plecach.
- Wiesz co stało się z tą twoją znajomą?
- Ewą?
- Tak.
- Wyjechała przedwczoraj, nie chciała jakoś specjalnie żegnać się z tym miejscem, a tylko jak najszybciej je opuścić. Mnie natomiast coś jeszcze tu trzyma. Powstała jakaś więź między mną, a tym miejscem. Mimo iż przeżyłem tu najstraszliwsze chwile w moim życiu to żal mi je opuszczać tak po prostu.
- Dziwne, prawda?
- Istotnie.
Przez krótki czas spacerowaliśmy w milczeniu obserwując poszarzały las, pokryty tu i ówdzie wyblakłą zielenią.
- Jednak się myliłem, znów pojawiła się mgła – stwierdziłem tracąc powoli widoczność. - Pogoda jest tutaj doprawdy bardzo zmienna.
- Wracajmy – zaproponował mój towarzysz.
Mój przyjaciel zatrzymał się, a ja przeszedłem jeszcze kilka kroków zostawiając go za sobą.
- Zaczekaj – usłyszałem.
Obróciłem się. Mgła jednak zrobiła się tak gęsta, że ledwo widziałem sylwetkę towarzysza.
- Zaczepiłem się o jakiś konar u brzegu jeziora! – krzyknął do mnie.
- Nic nie widzę, nie mogę chwilowo do ciebie podejść – odkrzyknąłem. – Słyszysz mnie?
Mgła była teraz tak gęsta, że widziałem może na dwa metry.
- Wszystko dobrze? – rzuciłem pytanie w białą chmurę osłaniającą wszystko dokoła mnie. Mgła tworzyła niepokojącą barierę nie do przebicia dla ludzkiego wzroku. Jej barwa subtelnie pociemniała i stała się szara – jak wszystko tutaj.
Usłyszałem pluśnięcie wody, jakby coś wpadło do jeziora. Zaniepokojony ostrożnie ruszyłem w kierunku dźwięku. Przeszedłem kilka metrów, ale nie dotarłem do brzegu jeziora. Zmieniłem kierunek. Nic, tylko drzewa i liście u mych stóp. W ciszy słyszałem tylko mój własny, ciężki oddech. Poczułem, że coś jest za mną. Odwróciłem się i zobaczyłem przed sobą obraz niemożliwy. Stał tam, brudny i pokraczny, w strzępach ubrania - Naczelnik. Na wysokości brzucha tułów był zszyty z dolną częścią ciała grubą, czarną nicią. Widok ten wzbudził we mnie taką trwogę, że nie mogłem nawet drgnąć palcem. Zobaczyłem, że Naczelnik trzyma w prawej ręce prosty, jednoręczny bułat, przypominający tasak do mięsa, z nie dłuższym niż półmetrowym, stępionym ostrzem. Bestia się ujawniła i wróciła do polowania. Ja byłem jej następną ofiarą. Upiorny człowiek nic nie powiedział tylko zamachnął się niezdarnie od dołu, trzymaną w ręce bronią, kierując ją na moją głowę. Nie odchyliłem się, nie miałem czasu ani siły. Metal wbił mi się prosto w skroń. Dalej nie było nic
Post został pochwalony 0 razy
|
|