Aramaiti |
Wysłany: Pią 19:06, 23 Mar 2007 Temat postu: Moja historia - Aramaiti... |
|
Przyszłam na świat w starożytnej Persji, w 1240 roku. Były to czasy panowania Hulangu-chana, pierwszego Chana Persji i założyciela dynastii Hulagidów.
Jak zapewne niektórym wiadomo Persja od zawsze była bogatym krajem, a nasz Chan wpisał się w historię głównie z tego powodu iż podbił Mezopotamię i Syrię. Ale to nie o nim chciałam wam opowiedzieć, tylko o moim krótkim śmiertelnym życiu...
Mój lud był prosty, kochający swoją ziemię i walkę; jednak największą rolę w ich życiu odgrywała religia... To ona była ośrodkiem życia każdego Persa. Dlatego za naszym miastem Biszur nad zatoka Perską, wybudowano wiele kamiennych budowli, swiątyń bogów, których czcilismy. Ja sama kiedy się urodziłam otrzymałam imię Aramaiti, które było odmianą imienia bogini Aamaty opiekunki ziemi, nazywanej Ziemią Matką. Moje imię znaczyło więc pobożność i cierpliwość, a za razem było moim powołaniem. Otóż przyszłam na świat by zostać kapłanką Aramaty.
Od najmłodszych lat byłam więc uczona zachowań godnych kapłanki, sługi Aramaty. W wieku trzynastu lat, kiedy moje ciało zaczęło przemianę w kobietę, złożyłam śluby Aramacie i już na zawsze opuściłam rodzinny dom.
Zamieszkałam więc w świątyni, razem z innymi kapłankami, doskonaląc nałukę sługi bogini. Przez przysięgę, którą złożyłam nie mogłam opuszczać świątyni, ani odsłaniać ciała oraz twarzy. Wychodziłam więc na najwyższy taras naszej świątyni i to tylko wieczorami okryta długą śnieżnobiałą togą, oraz welonem przykrywającym twarz i moje długie kruczoczarne włosy. Były to jedyne wyjścia poza mury świątyni, kiedy mogłam oderwać się od modlitwy.
Zawsze na początku wiosny w święto Ziemi Matki wychodziłyśmy ze wszystkimi kapłankami do ludu, na plac przed swiątynią, gdzie odbywała się uroczystość ofiarna ze zwierząt, ku czci Aramaty. Wtedy też odmawiałyśmy modły do bogini z prośbą, aby wielka Aramata zesłała nam deszcz, by wszystkie nasze uprawy obrodziły. Uroczystością tym towarzyszyła starożytna magia oraz wróżby – umiejątności, które swoim kapłaną podarowała Aramata.
Tak więc spędziłam tam dziesięć lat mojego życia, dopóki nie wydażyło się coś, czego się nie spodziewałam.
Moje miasto Biszur nad zatoka Perską było jednym z centeralnych portów w Persji , zresztą do dzisiaj jest to jedno z większych Irańskich miast, dlatego też wszystko co się działo w Buszirze rozchodziło się bardzo szybko po świecie...
Pewnego dnia do naszej świątyni przybyła delegacja z królestwa. Wśród tej świty była równiez rodzina królewska. Oczywiście musiałyśmy wtedy złamać nasze zasady i wyjść na plac przed świątynią, by powitać Chana. Co najdziwniejsze przybyli oni w środku nocy... Wtedy to Chan podzszedł do nas i poprosił łamliwym głosem: „Córy Aramaty pomóżcie memu synowi. Zdejmijcie klątwę i opętanie, które rzuciła na niego Pani Mroku” Zdziwione popatrzyłyśmy na siebie... o tak, słynęłyśmy z tego, że potrafiłyśmy rzucać klatwy i odczyniać czary, jednak nigdy nie prosił nas o to sam król!
Najstarsza z nas odpowiedziała: „ A więc ukaż nam syna swego w tej oto postaci, abyśmy mogły ujrzeć to opętanie”. Z tłumu wyszło czworo silnych, barczystych mężczyzn prowadząc zakłutego w łancuchy syna króla. Wtedy to poraz pierwszy zobaczyłam wampira... jescze nie wiedząc co to za stworzenie. A był on przepiękny... Ciene włosy delikatnie powiewającwe na wietrze rozwiewały się wokół szlachetnej twarzy, tak dzikiej w swoim opętaniu... Jego skóra odbijała światło księżyca, a oczy... czarne niczym węgiel, a jednak niejednolite, były pełne jakiegoś szczególnego blasku. Och, cóż to był za mężczyzna! Sami rozumiecie jakie zrobił na mnie wrażenie, kiedy tak przenikał spojrzeniem poprzez mój welon. Ja... której powołanie nie pozwalało przyglądać się mężczyznom byłam nim poprostu oczarowana jak nikim dotąd.
Najstarsza z nas przyglądała mu się jednak barszo uważnie, z dziwnym wyrazem twarzy skrytej za welonem: „Postaramy się odczynić czar jednak jeśli zbawcze oczy Matki odwócą się przeciw niemu, nie bedziemy mu mogły pomóc” - jej słowa niosły w sobie jakies przesłanie, jednak wtedy nie wiedziałam co to takiego. „Dziękuję...” - wyszeptał Chan, kiedy ona kontynuowała: „A więc wprowadźcie go do świątyni” - zwróciła się do czterech strażników ksiecia - „Nasza siostra wskaże wam drogę i dopilnuje, by zamknąć go w bezpiecznym miejscu” - dodała patrząc na mnie - „Aramaiti, poprowadź ich do odległej pustej celi”. „Tak siostro” - wyszeptałam kłaniając się jej - „Proszę za mną” - rzekłam do strażników.
Zaprowadziłam ich więc do najciemniejszej celi w naszej swiątyni, która nie posiadała okien, a oświetlała ja tylko jedna wiecznie płonąca pochodnia.
Nasz Chan, szczęśliwy z tego iz pojęłyśmy wyzwanie, a jednakrze pełen leku o syna osiadł ze swoja switą w Buszirze.
Przez wiele dni i nocy z naszymi siostrami odprawiałyśmy czary, które miały pomóc naszemu Księciu Ciemności – Arymanowi...
Po latach, gdy się tak nad tym dłużej zastanawiałam, dochodzę do wniosku iż to właśnie to imie było jego upadkiem; otóż imie Aryman w naszym języku oznacza po prosu Ciemnosć, o tak... Ciemnosc i jako pierwszy nosił je przeklęty bożek... jednak nie o ty miałam mówić...
Pewnego wieczoru kiedy zeszłam ponownie do celi księcia Arymana, by zanieść mu świeże jedzenie, którego o dziwo nigdy nie jadł odezwał się do mnie po raz pierwszy: „Zaostań ze mną Aramaiti... proszę... tak bardzo potrzebuję czyjegoś towarzystwa”. Zaskoczona jego słowami odwróciłam się w jego stronę i spojrzałam na niego, czego nigdy nie powinnam czynić. Ponownie zaparło mi wdech na jego widok i sama nie wiedząc dlaczego zostałam z nim siadając na piętach obok drzwi.
Pamiętam, że jego wampirzy czar tak mnie opętał iż pierwsza zaczęłam rozmowę, której on tak oczekiwał. Mianowicie zapytałam go dlaczego nic nie je, skoro dostaje samo najlepsze jadło jakie posiadamy. Odpowiedział mi na to pytanie lekko kpiacym , pobłażliwym tonem: „Nie jadam pozywienia smiertelnych”. „Pożywienia smiertelnych?” - zdziwiłam sie - „Co masz na mysli Panie?”. „Spójrz w me oczy łaknace, one ci wszystko powiedzą” - rzekł tajemniczo, a kiedy uczyniłam co kazał, już zupełnie zatraciłam sie w jego magii. Nawet nie wiem kiedy to się stało, ale po chwili siedziałam już u niego na pryczy, a on podniosił mój welon do góry...
Przed pocałunkiem śmierci usłyszałam jeszcze jego słowa: „Twe piekno, jest dla mnie jedynym jasnym punktem w morzu cierpienia... oceanie ciemności... Moja kochana, wiedz, że tylko dzięki temu co teraz ode mnie otrzymasz dasz nam wieczna wolność... O tak, dam ci dar Ciemności, który posiada tak niewielu, oczekując wzamian tylko wolności i miłosci...”
Chyba nie muszę opisywać co się wydarzyło po tych słowach, ponieważ każdy wampir przeżył to podobnie; jednak kiedy narodziłam sie jako dziecię Ciemnosci spełniłam proźbę mego stwórcy i wyprowadziłam nas poza mury świątyni, daleko od Busziru pamietajac jeszcze stare scieżki.
Tak zaczęła się nasza wspólna podróż przez świat, kiedy to przez wiele lat miszkalismy w Indiach, podróżując po całym świecie i dorabiając się kolejnych pieniędzy z naszych naszych pól naftowych w Iranie. Jednak pewnego dnia przyszedł czas na pożegnanie z Indiami, a więc wyruszyliśmy w kolejna długą podróż docierajac w 1607 roku do Nowego Świata, do Ameryki Północnej, aż w końcu osiedlilismy się w Nowym Jorku, gdzie wspólnymi siłami otworzyliśmy lokal, gdzie schronienie znalazło wilu z naszego gatunku... 'Dusk tavern' , siedziba Ciemności...
Po pewnym czasie do naszej małej spółki włączyła sie również niezwykle lubiana przeze mnie i Arymana Sol, która stała mi sie siostrą i powierniczką, przez co do dziś utrzymujemy kontakt...
Jednak sielanka w 'Dusk tavern' nie trwała długo, poniewaz w 1827 roku, w naszym małym lokalu pojawiła się wampirzyca Nana, matka Arymana... Jest ona okrótną pania księżyca, sumeryjskim dzieciem, przez którą to musiałam opuścić Nowy Jork, pomimo że było to dla mnie bardzo bolesne...
Przeniosłam się wtedy do Wielkiej Brytani, gdzie mieszkam do dziś, posiadajac liczne majątki w Norwegi, Indiach, Iranie i Nowym Jorku... Cóż, można powiedzieć, że mój mistrz zadbał o mój status finansowy przepisując na mnie połowę ze swoich kont bankowych i majątku, jednak poskapił mi najwazniejszego... siebie. |
|